Moja wycieczka do Rumunii to był tak naprawdę szybki spontaniczny impuls. Musiałam zrobić urlop we wrześniu, a byłam już w ponad 40 krajach. Wybór nie był więc łatwy. Dlaczego wybrałam ten kierunek? Odpowiedz jest prosta: kraj ten jest relatywnie rzadko organizowany przez biura i wstrzelenie się w dany termin i interesujący program objazdowy może stanowić wyzwanie. Tak wpadłam na ofertę ITAKI. Jak się okazało był to strzał w dziesiątkę. Opiszę swoimi słowami, załączę również zdjęcia, aby pokazać jak wiele ma do zaoferowania ten kraj. Po pobycie mogę na pewno stwierdzić, ze Rumunia jest piękna, ciekawa, kontrastowa i mocno niedoceniana. Jest niesłusznie stygmatyzowana, jak wiele krajów czasów słusznie minionego socrealizmu, a w rzeczywistości urzeka krajobrazami, architekturą i kuchnią.
Wycieczka ukazuje jej różnorodność i wielokulturowość. Po przylocie do Bukaresztu, nasi piloci Pani Karolina i pilot rumuński zaoferowali chętnym wycieczkę do centrum. Mimo że nie było tego w programie, poświęcili swój czas i pokazali nam miasto.
Z hotelu w Bukareszcie po 20 minutach na pieszo znaleźliśmy się w centrum stolicy, określanej kiedyś mianem „Paryża Wschodu”. Miasto jest szalenie interesujące i kontrastowe. Bloki z wielkiej płyty i pomniki megalomanii Ceausescu mieszają się z imponującą secesyjną architekturą i prawosławnymi cerkwiami, które przetrwały czasy reżimu. Jest to obecnie jeden wielki tygiel.
Boczne uliczki to odrapane tynki, popękane bruki i stylowe stare wille, a nawet pałacyki. Jakie to musiało być kiedyś piękne! Dziś te nieliczne, które zostały odrestaurowane pysznią się swoją elegancją i i urokiem. Centrum miasta jest zachwycające. Tętni życiem, budynki są ciekawie podświetlone. Nie spodziewałam się, że to miasto może być tak piękne. Monumentalny gmach parlamentu i jego wnętrza to coś, co trudno sobie w ogóle wyobrazić. ( po waszyngtońskim Pentagonie to drugi tak wielki budynek rządowy na świecie) i nie da się ukryć, że całość robi ogromne wrażenie.
Zwiedzany na drugi dzień skansen jest bardzo urokliwy. Znajduje się w nim ponad 300 budynków, jest jednym z najstarszych i największych w Europie. Można w nim nabyć oryginalne lokalne prezenty. Są haftowane chusty, koszule, wyroby ze skóry. Ja kupiłam słoiczki z miodem, w którym zatopione zostały migdały, słonecznik i inne bakalie.
Miasteczka Siedmiogrodu, a było ich kilka, są tak piękne, że w każdym można byłoby spędzić dzień. Zbudowane przez niemieckich osadników w 13 wieku zachwycają architekturą, ich centra są jak widokówki. Odrestaurowane, zadbane, kolorowe, pełne klimatycznych knajpek. Wyglądają jak żywcem przeniesione z Bawarii, Szwabii lub Czech. Wieczorami są klimatycznie podświetlone. Duży plus za hotele, położone blisko centrum i dzięki temu samemu po zakończonym programie można bez problemu wyjść jeszcze raz. ( Jest bezpiecznie)
Jednym z punktów programu jest kopalnia soli w Turda. Jest ona tak ogromna, że mieści w sobie amfiteatr, diabelski młyn, place zabawowe, miejsca do gry w golfa lub kręgle. Najbardziej zachwyca słone jezioro z łódkami. Całość można podziwiać z góry, ze specjalnych pomostów. To absolutne must see. Obiekt jest łatwy do zaliczenia, ponieważ różnice wysokości pokonuje się windami. Plus dla pilotów, byliśmy tam jako pierwsi z samego rana, dzięki czemu ominęły nas tłumy.
Kolejny niezapomniany punkt to pałac Peles, bajkowa letnia rezydencja królewska. Widziałam już różne zamki w Niemczech, Austrii czy Czechach. Wnętrz tego pałacu nie przebije nic. Króluje egzotyczne drzewo, schody to świadectwo najwyższego snycerskiego kunsztu, drewno jest nie tylko na podłogach, zdobi ściany i sufity, a misterne schody i drzwi zachwycają. Nadaje ono wnętrzom ciepło i niezwykły koloryt, całość gustownie współgra z ogromnymi kominkami, lustrami i żyrandolami. Każde pomieszczenie jest w innym stylu. Bogactwo kapie z każdego kąta, a umiejętności ówczesnych rzemieślników powalają na kolana.
W programie są też warowne kościoły, przejazd przez urocze zielone doliny, wieczór folklorystyczny ( nie byłam), miejsca kultu religijnego, naprawdę program jest taki, że każdy znajdzie coś dla siebie.
Jedyny punkt program, który niestety nie zdał egzaminu to Zamek Drakuli. Tłumy, które kłębią się do wejścia i zwiedzanie w sznurku jeden za drugim to coś, co potrafi skutecznie zniechęcić. Był problem nawet ze zrobieniem zdjęcia, bo wszędzie otaczali mnie ludzie.
Hotel w Sigishoarze to już było mistrzostwo. Stary, klimatyczny, położony w samym sercu starówki. Mój pokój miał widok na dachówki starówki ( bezcenne), a urządzony był antykami.
Polecam tez próbowanie lokalnej rumuńskiej kuchni, która mięsem „ stoi” – przepysznych kiełbasek z grillowanego mięsa wieprzowego( znacznie lepsze niż te z Chorwacji czy Czarnogóry). Świetne też są zupy, które zaprawiane są na kwaśno tzw. ciorby. Czy bałkański przysmak burek, czyli przekładane cieniutkie ciasto faszerowane na słodko lub wytrawnie w cenie 7-8 złoty może komuś nie smakować? I oczywiście jest też deser dla miłośników słodyczy. To papanasi, słodkie, podawane na ciepło pączki. Popularna jest też mamałyga, czyli mąka lub kasza kukurydziana ugotowana w wodzie lub mleku z dodatkiem masła i soli. Stanowi dodatek do mięs, ale podaje się ją również na słodko. Przypomina smak włoskiej polenty, osobiście za tą potrawą nie przepadam.
Reasumując mogę napisać z czystym sumieniem, że Rumunia jest piękna i ciekawa. Wiele miejsc i sytuacji przypominało mi jak to było kiedyś i u nas. Liczni palacze palący wszędzie, na ulicach i w knajpach, a poza centrami uderza brak dbałości o czystość i środowisko. Wrócę na pewno.
