Moja wycieczka do Belgii to taki dosyć niespodziewany przypadek. Nigdy wcześniej nie planowałam wyjazdu do tego kraju, gdyż wydawał mi się nijaki.
Kojarzył mi się głównie z siedzibą Parlamentu Europejskiego, wiedziałam także , że w Brukseli jest piękny rynek, a poprzecinana kanałami Brugia zachwyca swym klimatem.
Kiedy w lipcu udawałam się na spotkanie z mieszkającą na stałe w Belgii koleżanką (poznaną zresztą na jednym tematycznym forum w Internecie),
nie sądziłam, że wkrótce umówimy się na spotkanie u niej, czyli w niewielkiej miejscowości pod Antwerpią, gdzie mieszka wraz z mężem.
Bo tak naprawdę kiedy Monika zapytała się mnie czy nie przyleciałabym do niej, początkowo odmówiłam.
A jednak kiedy wróciłam do domu, odpaliłam komputer, znalazłam lot z Wrocławia do Brukseli i z powrotem za 70 złoty, to pomyślałam, jadę, takiej okazji nie można przepuścić.
Największym problem stało się dla mnie pytanie, co można jako gość przywieźć z Polski, tak aby sprawić komuś przyjemność.
Problem był tym bardziej złożony, że jechałam do ludzi tak naprawdę zupełnie mi nieznanych. W końcu zapytałam wprost – co lubicie?
stanęło na …. gorzkiej czekoladzie ( do Belgii jechałam z gorzką czekoladą) i 3 kilogramami ruskich pierogów w plecaku.
Tydzień przed wylotem Monika zadzwoniła i mówi: słuchaj, niedzielę mam całą dla Ciebie. Gdzie chcesz jechać: Bruksela? Brugia? Gandawa? Ostenda?
Kiedy usłyszałam Ostenda, przyznaję, że na chwilę zamilkłam.
Uświadomiłam sobie, że Belgia to przecież miejsce, gdzie toczy się większość powieści jednego z moich ulubionych autorów, jakim jest mieszkający
na stale w Brukseli Erich Emmanuel Schmitt, autor takich powieści jak ” Oskar i Pani Róża”, „Papugi z Placu d Arezzo”, „Dziecko Noego” czy wreszcie „Marzycielka z Ostendy”.
Zobaczyć miejsca opisywane w książkach w realu, jaka fantastyczna konfrontacja.
Niedziela przywitała mnie takim deszczem, że o ile dobrze pamiętam opuściłyśmy dom grubo po 13-tej i pojechałyśmy do Antwerpii.
Lało tak, że schowałam aparat. Na miejscu kolejna niespodzianka: przepiękny rynek zabudowany muszlą koncertową i plastikowymi trybunami.
Zdjęć zero.
Monika poleciła mi Gend, czyli po naszemu Gandawę. Jej zdaniem jest to najpiękniejsze miasto w Belgii.
Nie było tego miejsca w moich planach, ale jednak na następny dzień pojechałam. Byłam kompletnie nieprzygotowana do zwiedzania.
Poczytałam o tym mieście trochę w przewodniku, siedząc w jadącym do niego pociągu.